Hanoi 8:00 rano, zgodnie z instrukcją najtańszy autobus do centrum (linia 7 lub 17), zdezelowany z mocno przybrudzonymi szybami, przy drodze pierwsze małe bary, stoliki i taborety w krzakach, między drzewami, chciałoby się wyskoczyć i spróbować już czegoś miejscowego. Bilet 7000 DNG razy dwa, to drugie za bagaż chyba, bilety w autobusie sprzedaje konduktor ale nie ma wydać z 500000 DNG. Czekamy, może do ostatniego przystanku uzbiera resztę.
Nie zebrała. Na ostatnim przystanku chciałem rozmienić gdzieś i zapłacić, okazało się, że zapłaciła za mnie współpasażerka z innego słowiańskieg kraju, chyba nawet o tym nie wiedziała, taki pomysł na zebranie opłaty za bilet miała pani konduktor.
Ospale próbuję wypytać o autobus do starego miasta, tam mam hostel, ale nie mogę się dowiedzieć. Herbata, kanapki, zupy z makaronem, wyszstko na małych garkuchniach albo z dużych termosów i plastikowych wiaderek, taki lokalny fast food przy punkcie przesiadkowym.
W okolicy dużo studentów, w pobliżu budynek szkoły telekomunikacyjnej, lokalna kawiarnia, pierwsza kawa po wietnamsku jest też wi-fi. Lokalizacja ustalona, ktoś na przystanku wskazał autobus, z aplikacji śledzącej pojazdy wynika, że będzie za 4 minuty i jest.
Zostawiam bagaż w hostelu (Little Charm), check-in od 13:00, pierwszy spacer po mieście.
Zmęczony, niewyspany, odczuwam tylko dokuczliwe zagęszczenie skuterów, spalin, kurzu i hałas. Co ja tu robię, to ma byc wypoczynek...taka pierwsza myśl, która na dobre mija dopiero po pierwszej dobrze przespanej nocy.
Check-in, orzeźwiająca kąpiel w mały hostelowym basenie i kolejne wyjscie, tym razem w poszukiwaniu ulicy z piwem za 5000 DNG (0,85zł). Po kilku rundach udaje się znaleźć, beczka (keg) przy drzewie na ulicy, małe krzesełka, kilka osób z plastikowymi kubkami, panie dostawiają taboret i kubeczek z całkiem dobrym piwem ląduje w moich dłoniach. Pierwsze rozmowy z turystami, jedni dopiero przyjechali, drudzy odjeżdżają.
Wracam do hostelu, w okolicy pierwsze ciepły posiłek, bar na chodniku, między skuterami, kilka taboretów, gazowe palenisko, wok, wiatrak odsysający opary, dwie kucharki i jedna kelnerka, dużo osbób sami miejscowi. Siadam, wskazuje danie jedzone przy innym stoliku, zasmażany makaron z miesem i duzą ilością zielonego, pyszne (cena 50000 DNG - 2.20$).
Jest 19:00 zdrzemnę się i może później jeszcze gdzieś wyjdę, budzę sie o 6 rano...