Kolejny treking, na google maps rysuje się 10-12 km pętla po górach przez kilka wiosek, w ostatnim fragmencie jest wariant z wiekszym przewyższeniem, poza tym po pierwszym podejściu w miarę płasko.
Przyjemny słoneczny spacer, po drodze wioska ze szkołą i przedszkolem w malutkim budynku, kolejna ze świętymi drzewami, poźniej konkretne podejście i strome zejście między ostrymi, czarnymi głazami.(raz tylko przejechała ekipa na krosowych motorach, zakłócają). Tym razem miałem więcej jedzenia i trochę wody, ale po 3 godzinach zapasy wyczerpane, a na mapie jeszcze jedna atrakacja, zamek/forteca w Dong Van...idę. Myślałem, że to będzie krótki spacer, okazało się, że to jeszcz 10 minut i cały czas pod górę.
Już nie mam siły, głód i pragnienie dają o sobie znać, na środku asfaltowej ścieżki siedzi rodzina, pałaszują jakieś ciastka, czestują mnie wodą i ciastkami, nie odmawiam i dostaję jeszcze na drogę. Zastrzyk energii w ostatnim możliwym momencie.
Widok na doline Dong Van, to ta góra, która od stony miastą ma jakiś duży napis (jak Holywood).
Zejście i przejście doliną przy świetym strumieniu, legenda o powstaniu doliny i łaskawości bogów dających i odbierających obfitość wody. W hostelu przed 13-tą, lekko uchylona brama, nie ma już nikogo z obsługi, zostawiam 20K za wypite wieczorem piwo i w drogę do Meo Vac, ale najpierw do Ma Le (przy drodze do granicy z Chinami). Wypatrzyłem tam (na booking-u) super wyglądających nocleg i koniecznie chciałem zobaczyć. Trudna droga, dużo remontów i nierówności ale piękne widoki. Homestay w starym wiejskim domu, łazienki wykładane kamieniem, obok zwykły wiejski dom, w którym gospodyni ręcznie wytrząsa ziarna ze zboża, warto było.
Teraz juz prosto do Meo Vac, podobno najbardzej widokowa cześć całej trasy, w najciekawszych miejscach jestem po 16:00, blisko zachodu słońca, najlepsze światło do zdjęć, ale trzeba sie spieszyć, żeby jeszcze przed zrokiem wszystko obejrzeć...zdjęcia udane, przełęcz i pomnik budowniczych drogi przez góry, która otworzyła dostęp do odłegłych górskich miasteczek i wiosek, wcześniej odciętych od świata. Jeszcze punkt widokowy nad stromym wąwozem, w dole sztuczny zbiornik na rzece, jest już dosyć ciemno, obiecuję sobie, że przyjadę tu jeszcze rano na wschód słońca.
Ostatnie poł godziny to jazda po zmroku, w kurzu remontowanej drogi, docieram do hostelu prowadzoengo przez brata Belga spotkanaego w Yen MInh, są obaj bracia. Piwo, pytania o jakąś fajną trasę w okolicy, 4-5 godzinna trasa przez wioski w wąwozie, chyba zbyt długa dla mnie ale biorę namiary GPS. Przy family dinner mają "hot pot", czyli małą kuchenkę na stole, w której można sobe podgotować warzywa, tofu i grzyby.