Wstałem przed 7, w ramach działań odwetowych trochę pohałasowałem, ale bez przesady. Spacer po okolicy kilka ostatnich zdjęć. Rano nie odezwałem się do tych typów ani słowem, przy porannej kawie znowu krzyczeli do siebie przepitymi głosami, nie wytrzymam, biorę kawę i idę jak najdalej...na taras z super widokiem. Śniadanie, nalaśniki z bananem i słodkim skondensowanym mlekiem...zszedłem zjeść, tym razem banda była trochę ciszej.
Przed domem trwało utwardzanie drogi, tzn. niezbyt równa droga gruntowa zamieniana była na betonową, szalunki, kilka warstw kamieni coraz drobniejszych frakcji, na to beton. Narzędzią: taczki, wiadra, miski, łopaty, kielnia i jedna mała betoniarka (taka stacjonarna) - pracownicy? kobiety z pobliski domów, moja gospodyni po zrobieniu śniadania założyła kalosze, jakąś roboczą koszule i dołączyła do "drogowców", chyba było to coś w rodzaju czynu społecznego, drogę przed swoim domem musisz wybudować sobie sam...
Jeszcze obiazd okolicy, z drugiej strony rzeki, po drodze mijam kilka Hosteli, według nowo wmórowanej tablicy informacyjnej jest ich tu 26, kilka z nich na pewno w bardziej spokojnych miejscach. Powrót do Ha Giang, po drodze przygotowania o wesela, przed jednym domem kilka odświetnie/ludowo ubranych kobiet, a na skuterach co chwilę dojeżdżają kolejne, niestey nei zatrzymalem się i nie mam żadnych zdjęć. Zaraz za weselem przed jednym z domów panie tkają chyba jakieś nici w bardzo tradycyjny sposób.
Skorzyżowanie, które w nocy wydawało się zwodnicze, szeroka dolina, droga wzdłuż rzeki, tej rzeki z pierwszego dnia, skróty przy sklepie z tkaninami z konopi, najgorszye pho w przydrożnym barze po rugiej stronie rzeki. Oostatni fragment to droga, którą już jechałem tyle, że w przeciwny kierunku, wydaję sie znacznie szersza i prostsza niż 5 dni temu, momentmi jadę 60 km/h, przed 16-tą jestem w Ha Giang.
Dworzec i pytanie pytanie o nocny autobusu do Cat Ba, bilet kosztuje 400 000 DNG, tyle samo co w hostelu, więc kupię w hostelu.
Wymieniam dolary w banku i wracam do hostelu, można się wykąpać. Oddaje w końcu skuter, chciałem sie potargować, przedłużyłem wypożyczenie o 2 dni, ale jakoś nie miałem juz siły i tak było tanio (7$ z dzień). Spracer po mieście, promenanda wzdłuż rzeki, tanie zakupu w państwowym dużym sklepie, są tabliczki z cenami, nie trzeba sie targować i wreszcie wiem co ile powinno kosztować. Odkryłem jeszcze sklep sieciowy, coś jak nasze żabki, też z cenami, wypatrzyłem tam ciastka o smaku kawy, bardzo cienkie i pyszne.
Na dworzec dowiezie mnie bus spod hotelu, nie lubie takich rozwiazań ale byłem zmeczony i nie chciało mi się iść pieszo, albo szukać innego transportu. Bus przyjechał wcześniej, nie bez przyczyny...obiechaliśmy Ha Giang wsystkimi możliwymi opłotkmi zbierając podróżnych z różnych hosteli, hoteli i innych miejsc...wreszcie na dworcu przesiadka do sypialnego i jedziemy. W autobusie sami turyści, może nikt z miejscowych nie pokonuje tak dziwnych tras (Ha Giang do Cat Ba). Wyjazd przed 21, trochę hałasu na początku, szybko zasypiam.